Nie tylko wtajemniczeni w sprawy urbanistyki i transportu
wiedzą, że łączenie motoryzacji i wielkiego miasta jest z góry skazane na
porażkę. Mnie jednak to nie przeszkadza łączyć ze sobą tych dwóch jakże skrajnych
pasji, dlatego niezmiennie, z uśmiechem na ustach przemierzam samochodem drogi
naszej aglomeracji. Jednak przy okazji nadejścia słonecznej pogody postanowiłem
jak zawsze, zamienić dudniący bulgot mojej ukochanej fałósemki na cieniutkie
poskrzypywanie rowerowego łańcucha. Dosiadając tego, jakże przyjaznego bezpieczeństwu,
środowisku oraz mieszkańcom środka transportu, udałem się do centrum Katowic,
pozałatwiać różne pilne sprawy.
Jest prawdą znaną w całym cywilizowanym świecie, iż rower, z
punktu widzenia miasta, to najlepszy środek transportu. Jest całkowicie
ekologiczny, bezpieczny i nie wymaga tak kosztownej infrastruktury jak
transport prywatny czy zbiorowy. Rowery są znacznie bardziej odporne na kongestię,
czyli po prostu na korki, nie hałasują jak auta, czy autobusy, a wypadki
śmiertelne są rzadkością. Dlatego też miasta starają się zachęcić jak
największą część mieszkańców do skorzystania właśnie z roweru. Jak radzą sobie
z tym Katowice? To że w mieście jest mało ścieżek rowerowych, to jeszcze żadne
odkrycie. Także to, że kończą i zaczynają się w jakichś bezsensownych
miejscach, kierowcy bardzo lubią na nich parkować, a rowerzystom jakoś nigdy
nie są po drodze. Jeżdżę już po tym mieście od ponad dwudziestu lat i jak
większość mieszkańców zdążyłem do tego przywyknąć. Jednak tym razem
doświadczyłem tego, jakie wyzwania stają przed rowerzystą, gdy ten próbuje bezpiecznie
zaparkować swój jednoślad. Naprawdę niewiele instytucji oferuje wygodne i
bezpieczne stanowisko dla rowerów. W żadnym miejscu, które odwiedziłem tego
dnia, nie uświadczyłem miejsca gdzie mógłbym przypiąć i pozostawić swój rower. Niezrażony
tym faktem, postanowiłem za każdym razem rower wprowadzać do budynku i pytać
pracowników gdzie może on na mnie poczekać. Raczej nikt nie czuł się
zaszokowany moim zachowaniem i zwykle ludzie byli bardzo pomocni i mili. W mniejszych placówkach bankowych pracownicy
proponowali bym wjechał do głównego pomieszczenia, gdyż w przedsionku może być
niebezpiecznie. W ING Banku na Mickiewicza, Pan strażnik zaproponował mi
miejsce bezpośrednio koło swojej dyżurki itd. Pozwoliło mi to spojrzeć z
optymizmem i nadzieją, że jednak rowerem można pojeździć nie tylko dla
przyjemności, ale i w interesach.
Mój optymizm zgasił jednak Urząd Skarbowy przy ulicy Żwirki
i Wigury. Tam petentów już na drzwiach witają naklejki "Zakaz
rowerów" i "Zakaz psów"- Psa na szczęście nie posiadam, a nawet
gdybym posiadał, to raczej nie brałbym go do Urzędu. Jednak rower jest moim
środkiem transportu, więc nie mogłem go zostawić w domu. Szybki "zwiad
organoleptyczny" ujawnia, że na wąskim chodniku przed „skarbówką” nie ma
nie tylko miejsca dla rowerów, ale nawet pojedynczego elementu, o który rower
można by zaczepić. Nic dziwnego - jest tam dosyć ciasno. Po przeciwnej stronie
gąszcz zaparkowanych aut. Jakbym przyjechał samochodem, pewnie jakieś miejsce
gdzieś by się znalazło…
Jedynym wyjściem wydaje się poproszenie pracowników urzędu o
wskazanie miejsca, gdzie ja, petent mogę pozostawić swój środek transportu. Nie
jest to możliwe bez wejścia do środka i jednoczesnego złamania zakazu
wprowadzania rowerów. W holu podchodzę do stróżówki i pytam strażnika, gdzie
mogę zostawić rower. Odpowiedź:
- Rower tu nie może stać.
- Rozumiem, ale ja pytam gdzie stać może.
- Na zewnątrz, tu rowerów wprowadzać nie wolno.
- Ale tam nie ma go do czego przypiąć.
- Mnie to nie obchodzi nie wolno i tyle, taki regulamin.
Całej rozmowy z pamięci nie zacytuję, w każdym razie Pan
strażnik w sposób raczej niegrzeczny i arogancki wyrzucał mnie z budynku,
wygrażał, zasłaniał się regulaminem i wykrzykiwał, że nie będzie mi pilnować
roweru. Oczywiście o pilnowanie nie śmiałem prosić, chciałem jedynie go
pozostawić. Usłyszałem: Nie i już! Licząc
na to, że osobniki homo sapiens mają zdolność myślenia, porozumiewania się
między sobą, analizy sytuacji itp., próbowałem uruchomić procesy myślowe wyżej
wymienionego. Bezskutecznie. Nieważne, że urząd był prawie pusty, a ja miałem
sprawę na pięć minut. Rower jest ble i w urzędzie przebywać nie może. Prosiłem
o radę co w takiej sytuacji zrobić. Przecież roweru nie wezmę na plecy ani nie
schowam do plecaka. Jednak zamiast rady prędzej mogłem doczekać się rękoczynu.
Skończyło się na tym, że przypiąłem rower do drzwi wejściowych do urzędu, w
taki sposób, że nie był widoczny ze stróżówki. Co tam, że ludzie wchodząc i
wychodząc musieli go omijać. Ważne, że Strażnik mógł być dumny z dobrze
spełnionego obowiązku - że nie wpuścił na teren urzędu jakiegoś tam roweru.
W związku z tym naszła mnie taka refleksja: Jak to jest, że w
bankach potrafią się martwić o mój rower i radzić by przestawić go bliżej
okienka, lub kamery monitoringu, natomiast w Urzędzie Skarbowym, są w stanie
użyć siły byle tylko bym z rowerem nie wszedł? Odpowiedź jest bardzo prosta.
Banki to instytucje, które z założenia są powołane dla ludzi. Natomiast Urząd
Skarbowy nie jest dla ludzi. To ludzie są dla niego i powinni być mu wdzięczni,
że mogą mu oddawać swoje ciężko zarobione pieniądze. Zresztą z tej
wdzięczności, petenci do Urzędu powinni wchodzić na kolanach, a przecież
wiadomo, że idąc na kolanach roweru prowadzić się nie da.