środa, 9 października 2013

Rewitalizacja Społeczna cz.1



Nawiązując do modnego w ostatnich czasach słowa, w dodatku często kojarzonego z centrum Katowic, napiszę dziś o rewitalizacji. Jednak nie o tej spektakularnej, obejmującej przebudowę ulic, placów i budynków, a tej troszkę zaniedbanej - społecznej. Rewitalizacja miasta to przywrócenie życia i nadanie zdegradowanym obszarom nowych funkcji, bądź też przywrócenie ich funkcji pierwotnych. Z powodu lat zaniedbań i pro przemysłowej polityki władz, obszar Górnego Śląska jest idealnym miejscem dla tego typu działań. Obserwowane obecnie zamiany, mają na celu wykreowanie jak najatrakcyjniejszej przestrzeni do życia i choć jej jakość z każdym rokiem się poprawia, nadal niezmieniony pozostaje jej podstawowy problem - struktura społeczna. Niestety lata socjalizmu postawiły ją na głowie. Centrum - najbardziej atrakcyjna część miasta została oddana najpierw klasie robotniczej, później patologii społecznej. Efektem tego są lokale socjalne w najładniejszych i najlepiej położonych kamienicach w śródmieściu. Mimo wszelkich inwestycji, remontów i rewitalizacji budynków miasto nie zmieni się na lepsze, jeśli jego najbardziej reprezentacyjną częścią jaką jest centrum, władać będzie margines społeczny. Spróbuję teraz pokrótce zdiagnozować przyczyny obecnego stanu rzeczy i zaproponować możliwe działania zmierzające do rozwiązania tego problemu. Początkowo planowałem pisać głównie o bezdomnych, jednak artykuł popłynął w zupełnie innym kierunku. Dlatego problem bezdomności w Katowicach poruszę następnym razem, a dziś napiszę o ludziach którzy są „domni”, choć nie zawsze na to zasługują.
Na początek zacznę od bardzo ogólnego rysu historycznego. Katowice od początku swojego istnienia, mimo sąsiedztwa takich ugruntowanych ośrodków miejskich jak Bytom czy Gliwice, były miastem bardziej administracyjnym niż przemysłowym. Już w XIX wieku młode miasto skupiało ówczesną elitę finansową i intelektualną Górnego Śląska. Po przyłączeniu Katowic do Polski w 1922 roku ten trend uległ nasileniu. Ulokowano tu władze nowo powstałego, autonomicznego województwa śląskiego, a miasto zaczęło ugruntowywać swoją pozycję jako ośrodek administracyjno-biznesowy. Tym silniej, że w ramach rywalizacji polsko-niemieckiej każde państwo chciało udowodnić, że jego część Śląska rozwija się lepiej niż konkurenta. Na terenie obecnego centrum miasta, głównie południowego, ale nie tylko, powstawały luksusowe kamienice i ogromne wille, czy wręcz pałace. Ludzie świetnie sytuowani mieszkali w apartamentach często przekraczających 200 metrów kwadratowych, przy głównych ulicach miasta. Z takim też nazwijmy to „city” weszliśmy w II Wojnę Światową.
         Niestety pod okresie wojny, zgodnie z nową ideologią PRL-u, nie było miejsca dla elity i intelektualistów, a szczególnie na Śląsku, który miał być regionem stricte przemysłowym, zaopatrującym resztę kraju w surowce. Dlatego też luksusowe, ogromne mieszkania w centrum miasta zostały podzielone i przydzielone prężnie rozwijającej się klasie robotniczej. Często dostawali je ludzie, którzy przybyli pracować na Śląsk z różnych części kraju. Czasem ludzie pochodzący z „dzikich” wiosek, dostawali apartamenty, które według dzisiejszych cen mogłyby być warte milion złotych. Zarówno to, jak i nieumiejętne zarządzanie i remonty, doprowadziło w ciągu ponad 40 lat socjalizmu w Polsce do zdegradowania większości przedwojennych budynków do rangi mieszkań robotniczych. Natomiast wstrząs gospodarczy i restrukturyzacja przemysłu w latach 90. z mieszkań robotniczych uczyniły zwykłe slumsy. I w taki oto sposób, najcenniejsza przestrzeń Katowic, zaprojektowana z myślą o najwyższych klasach społecznych, trafiła w ręce marginesu. Przez ponad 20 lat Trzeciej RP, część budynków została wyremontowana, znalazła nowych właścicieli i nowe funkcje, jednak ogromna cześć stanowi miejskie zasoby mieszkaniowe, które przyznawane są czasem osobom, których nie stać na własne mieszkanie, a czasem po prostu patologii, alkoholikom i innym, z którymi urzędnicy nie bardzo wiedzą co zrobić.
         Podstawowym problemem jest tutaj jak zawsze brak pieniędzy. Miasto nie ma środków na budowę nowych mieszkań, więc dysponuje tylko swoimi obecnymi zasobami, a więc głównie kamienicami w centrum. Nie jest problemem, jeśli mieszkania te, jako komunalne, otrzymują ludzie z niskimi dochodami, ale nazwijmy to zdrowi społecznie (czyli bez problemów z alkoholem, przemocą, narkotykami, rozbojami itp.). Niekoniecznie powinni być oni lokowani w najważniejszej dzielnicy miasta, jednak w obliczu braku zwykłych mieszkańców, w krótkiej perspektywie czasowej nie jest to naganne, tym bardziej że w zasobach miejskich znajduje się mnóstwo pustostanów. W długiej perspektywie czasowej miasto powinno jednak dążyć do budowy tanich budynków, zapewniających ludziom w potrzebie odpowiednie warunki życia. W porównaniu z okolicznymi miastami, w Katowicach takich mieszkań powstaje całkiem sporo. Przykładem może być osiedle budynków przy ulicy Techników. Fajnym pomysłem mogłoby być zaadoptowanie na mieszkania akademików na Ligocie. Oczywiście najpierw koniecznie jest wybudowanie nowych akademików w centrum miasta. Dzięki temu mielibyśmy podwójną korzyść: studenci z obrzeży trafiliby do centrum, a mieszkańcy lokali komunalnych z centrum trafiliby na obrzeża. Ale to temat na osobną dyskusję.
         Lokale komunalne, zamieszkałe przez osoby o niższych dochodach, nie są tak dramatycznym problemem, jak mieszkania socjalne, zamieszkałe przez osoby patologiczne. A tych ostatnich w naszym mieście nie brakuje. Dla przykładu artykuł z lutego tego roku, gdzie lokatorzy nowo wyremontowanej kamienicy przy ul. Słowackiego 11 niszczyli lokale, wyrywali kable ze ścian, by sprzedać je w punkcie skupu złomu, o demolowaniu ścian, okien i domofonów nawet nie wspominając. Znane są też przypadki palenia w piecu poręczami z klatki schodowej. W ten sposób urzędnicy nie tylko bezpośrednio doprowadzają do zniszczenia zabytkowych budynków, ale przyczyniają się do wyludniania całego śródmieścia. Mało kto ma ochotę mieszkać koło alkoholików, którzy dostali mieszkanie z przydziału i parapetówka trwa już drugi rok. Tak jak mało kto chciałby, aby tacy ludzie mieszkali w sąsiednim budynku. Wtedy nigdy nie wiadomo, czy któryś z nich nie wybije nam okna, albo nie porysuje samochodu.
         Dlatego podstawowa zasada powinna być taka, że osoby patologiczne nie mają wstępu do mieszkań miejskich. Nasuwa się pytanie co z nimi zrobić. Zgodnie z prawem, oraz moralnością nie można takich ludzi zostawić bez dachu nad głową. Po przeczytaniu mnóstwa publikacji, zapoznaniu się z opiniami między innymi pracowników MOPS-u, lokatorów mieszkań komunalnych i ekspertów, jestem skłonny przychylić się do bardzo niedoskonałej idei budowy kontenerów socjalnych. Z jednej strony jestem świadom wszelkich minusów tego rozwiązania, z drugiej, uważam to za znacznie mniejsze zło niż zostawienie problemu w kamienicach gdzie cierpią zwykli niewinni mieszkańcy. Prowadzi to do wyludnienia centrum, odstrasza inwestorów i przyczynia się do upadku miasta.
Na budowę kontenerów socjalnych mógłbym przystać, ale przy spełnieniu kilku bardzo ważnych moim zdaniem warunków. Podstawowym argumentem przeciwko budowie kontenerów socjalnych jest to, że nie można skupiać patologii w jednym miejscu, gdyż tworzymy getta, gdzie problem tylko narasta. Gdzie w takim razie je zlokalizować? Lokale takie nie powinny powstawać blisko centrum miasta, gdyż z założenia ziemia im bliżej centrum powinna być coraz droższa i gęściej zabudowana. Oprócz tego dzielnica, w której miałyby stanąć takie kontenery, powinna być średnio zamożna. Bardzo popularne jest upychanie takich problematycznych inwestycji do dzielnic najbiedniejszych. Jest to najprostsze, bo najczęściej mieszkańcy nie mają wystarczającej siły przebicia, aby się temu przeciwstawić, a poza tym patologia jest dołączana do patologii. Uważam, że jest to poważny błąd, gdyż przez to dzielnice trudne, stają się jeszcze trudniejsze, a miasto zamiast pomagać, przyczynia się do powiększania obszarów biedy. Kontenerów socjalnych nie można również lokować w dzielnicach szczególnie bogatych. Choć w mojej głowie kiełkuje szatański pomysł, aby kontenery takie umieścić na Kostuchnie, pod oknami nowobogackich.  Jednak wiem, że miejsce takie również byłoby wysoce nieodpowiednie. Zestawienie skrajnej biedy ze skrajnym bogactwem może doprowadzić do ogromnych konfliktów i niezadowolenia społecznego. Inna sprawa, że dobrze ustawieni, wpływowi obywatele nie pozwolą, podrzucić sobie kukułczego jaja pod płoty swoich posesji.
Jednak nawet w średnio zamożnych dzielnicach pojawi się opór dotychczasowych mieszkańców o dokwaterowanie im kłopotliwych sąsiadów. Z tego powodu uważam, że kluczowym elementem jest dobra lokalizacja takiego osiedla. Uważam, że najbardziej demokratyczna metoda konsultacji społecznych, przy wyborze lokalizacji jest bez sensu. Każda społeczność z reguły będzie starała się nie dopuścić do zlokalizowania siedliska patologii w swoim sąsiedztwie. Jest to powszechnie znane zjawisko określane skrótem NIMBY, od angielskiego Not In My Back Yard, czyli „nie w moim ogródku”. Oczywiście konsultacje mogą polegać na wytłumaczeniu ludziom dlaczego akurat tu i jakie środki zostały przedsięwzięte aby w jak najmniejszym stopniu odczuli wszelkie niedogodności, jednak nie wierzę w pełną aprobatę środowisk lokalnych.
Dla samych mieszkańców, osiedle kontenerów musi również spełniać odpowiednie wymagania. Przede wszystkim nie może powodować wyalienowania mieszkających tam osób. Nie może to być, jak często się zdarza, teren całkowicie odseparowany od reszty miasta. Jeśli mieszkańcy takiego osiedla nie będą mogli skorzystać z podstawowej infrastruktury, takiej jak sklepy, szkoły, poczta, czy komunikacja miejska, to nie będą mieli szansy pokonać swoich problemów, a będą się tylko w nich pogłębiać. Z drugiej strony nie może to być środek istniejącej zabudowy, czy działka z sąsiadująca bezpośrednio z blokami. W skrócie rzecz ujmując chodzi o to, by sąsiadować ze zwykłymi obywatelami, ale nie zbyt blisko. By osoby te były wśród ludzi, ale jednak trochę z boku, tak by nie były uciążliwe dla innych.  Z warunków dodatkowych mogę dodać: okolica powinna być w miarę możliwości pozbawiona zakamarków, pustostanów, czy dzikiej roślinności, tak by ograniczyć liczbę miejsc w których potencjalnie można spożywać alkohol, lub popełniać przestępstwa. Dobrze by było gdyby w okolicy znajdował się jakiś posterunek policji, oraz by nie było całodobowych sklepów z alkoholem. W tej ostatniej sprawie miasto ma decydujący głos, bo wydaje koncesje na sprzedaż napojów alkoholowych.

         Patrząc na zdjęcia satelitarne, jestem w stanie wskazać wiele miejsc, które będą spełniały wymienione przeze mnie warunki, przypominam: średniozamożna okolica, na uboczu, blisko szlaków komunikacyjnych i infrastruktury. Dla przykładu Osiedle Witosa, teren w okolicy Chodnikowej i Kolońskiej, Dąbrówka, ulica Milowicka, na północ od ulicy Pod Młynem, Ligota - okolice akademików oraz wiele innych.
Bilet na takie osiedle mógłby też być ostrzeżeniem, swoistą czerwoną kartką dla wszystkich zalegających z czynszami, stosującymi przemoc wobec najbliższych czy nie mogących na różne inne sposoby dostosować się do norm społecznych. Oczywiście mieszkanie na takim osiedlu kontenerowym z założenia nie powinno być dożywotnie. Osoby rokujące szansę powrotu do społeczeństwa, powinny móc otrzymywać zwykłe mieszkania komunalne. Natomiast osoby uporczywie odmawiające resocjalizacji, mogłyby wieść tam swoje życie, nie narażając innych na przykre tego konsekwencje. Rozwiązanie na pewno nie idealne, ale dużo lepsze niż pozostawianie stanu obecnego.

A już za niedługo (może jednak całkiem długo), część druga artykułu, skupiająca się na osobach bezdomnych i korzystających z pomocy miasta, zapraszam.