piątek, 21 czerwca 2013

Energia płynie, Busy kursują



          Dzisiejszy krótki wpis zadedykuję wszelkim malkontentom, którzy uparcie twierdzą, że w Katowicach i na Śląsku nic się nie dzieje, nie ma gdzie iść i co z sobą zrobić w czasie wolnym. Otóż, w sobotę 8-go czerwca odbyła się czwarta edycja święta Szlaku Zabytków Techniki Województwa Śląskiego, czyli Industriada. Jak co roku zwiedzać można było za darmo kilkadziesiąt obiektów przemysłowych od Żywca aż po Częstochowę. Nie będę się tu rozpisywać co fajnego mamy w naszej aglomeracji i województwie, bo jest to wiedza ogólnie dostępna w Internecie i każdy może ją zgłębić, np. na oficjalnej stronie Industriady:http://www.industriada.pl/ Natomiast aspekt, na którym chciałbym się skupić na blogu to transport i logistyka podczas Industriady.

          Wiadomo, że śląskie zabytki, nawet te umiejscowione na terenie jednego miasta, dzieli często spory dystans. Podróżowanie pomiędzy tymi obiektami komunikacją miejską w sobotę, kiedy to zwyczajowo KZK GOP leży do góry brzuchem, byłoby wyzwaniem ponad siły największych fanów industrialnych klimatów. Dlatego też z wielkim zadowoleniem przyjąłem wiadomość o bezpłatnych autobusach kursujących pomiędzy wybranymi atrakcjami. Autobusy kursowały w pętlach na dwóch różnych trasach, na każdej w obu kierunkach. Widać to na mapce: http://www.industriada.pl/transport Oczywiście każda pętla miała własny rozkład jazdy, więc zaplanowanie trasy zwiedzania było bardzo proste.

          W teorii. Niestety w praktyce nie wyszło to już tak fajnie jak powinno. Z myślą, że ktoś kiedyś wyciągnie z tego wnioski, napiszę co mi się nie podobało. Po pierwsze pojazdy. Podobno z powodu dużej frekwencji w zeszłym roku, tym razem autobusy były większe. Baaa, były ogromne. Z tego co się dowiedzieliśmy, to były to piętrusy, największe z dopuszczonych do ruchu. Efekt był taki, że ledwo mogły poruszać się po mieście, a z powodu swej wysokości musiały omijać większość wiaduktów. Dla przykładu, trasę spod Sejmu Śląskiego do Nowego Muzeum Śląskiego, czyli około 2 km, autobus musiał przebyć pętlą przez Mikołowską, Sokolską, Misjonarzy Oblatów, Katowicką oraz zrobić kółko wokół kościoła w Bogucicach, aby w ogóle się zmieścić we wjazd. Z tego powodu autokar miał na dzień dobry 20 minut spóźnienia. Google liczą mi, że zrobiliśmy w tym czasie jakieś 5,2km. Oczywiście ten ponadgabarytowy pojazd nie był też w stanie podjeżdżać pod wyznaczone przystanki i zatrzymywał się po prostu przy drodze. Dodajmy, że jechało w nim wtedy około 10 osób. Nasz kolejny środek transportu okazał się zupełnym przeciwieństwem powyższego. Był to zwykły busik, Mercedes Sprinter z 9 lub 12-ma miejscami siedzącymi plus miejsce dla niepełnosprawnych. Oczywiście tak mały pojazd kierowca mógł bez problemu wprowadzić we wszelkie zakątki industrialnego świata. Co z tego skoro nie mógł nikogo ze sobą zabrać, bo pasażerowie albo jechali dalej, albo wysiadały tylko dwie osoby. Nie muszę mówić o bulwersacji podróżnych oczekujących na przystanku, gdy dowiedzieli się, że muszą czekać na następny transport, czasem prawie dwie godziny.  Za to Pan przewodnik w Sprinterze był ponadprzeciętny. Nie dość, że był dobrze przygotowany i podczas trasy przejazdu opowiadał różne anegdoty i historie mijanych miejsc, to jeszcze można z nim było ciekawie podyskutować. Pozdrawiam.

          Na przykładzie tych dwóch środków transportu widać, że ani jedna ani druga skrajność nie jest dobra, a organizator powinien lepiej przemyśleć tabor, którego chciałby użyć. Zastanawiam się dlaczego nie skorzystano z oferty któregoś ze śląskich lub zagłębiowskich pekaemów. W soboty jest do wykonania znacznie mniejsza praca przewozowa, więc chociażby PKM Katowice był w stanie podołać temu wyzwaniu bez problemów. Do tego dysponowałby w miarę optymalnym taborem, na tyle kompaktowym, by nie musieć omijać niskich wiaduktów i ciasnych zakrętów, oraz na tyle dużym by zabrać wszystkich chętnych. Do tego doszłaby możliwość obsłużenia osób niepełnosprawnych przez niemal każdy z pojazdów.
W kontekście powyższego, wybór firmy obsługującej imprezę, wydaje się troszkę dziwny. Chciałbym głęboko wierzyć, że został on podyktowany jakimiś racjonalnymi i zgodnymi z prawem przesłankami.

          Oprócz wpadek taborowych, bardzo nie podobało mi się ułożenie rozkładu jazdy. Owszem były dwie trasy, dokładnie zaplanowane, oznaczone przystanki, rozpisane rozkłady jazdy. Co z tego skoro godziny odjazdów nie pozwalały zapoznać się z większością atrakcji. Po przybyciu na miejsce okazywało się, że następny autobus mamy za 15 min, więc albo trzeba było szybko zajrzeć i wracać na przystanek, albo odpuścić i czekać na kolejny autobus, który jechał dopiero za dwie godziny. Oczywiście mógł to być „słynny” Mercedes Sprinter bez wolnych miejsc, co oznaczałoby czekanie na kolejny środek transportu. Z powodu takiego właśnie rozkładu jazdy, zamiast zwiedzić zaplanowane pięć atrakcji, poprzestałem zaledwie na dwóch.
Tak, zdecydowanie zagęszczenie kursów nie było odpowiednie. Uważam, że idealne byłoby wprowadzenie odjazdów w takcie 30-minutowym (oczywiście normalnej wielkości autobusami). Wtedy w 30 minut po przyjeździe można zorientować się jaki jest charakter tutejszych atrakcji i zadecydować czy jedziemy dalej już, czy kontynuujemy zwiedzanie np. przez godzinę czy półtorej.

          Industriada to impreza stosunkowo młoda, ciągle się rozwija, a organizatorzy uczą się na swoich błędach. Mam nadzieję, że w przyszłym roku te drobne niedociągnięcia zostaną poprawione i będzie można w sposób niezmącony cieszyć się naszymi poprzemysłowymi perełkami. A w sytuacji gdy mamy pod „ręką” taką imprezę i to jeszcze z darmowym transportem we wszystkich możliwych kierunkach, grzechem jest nie skorzystać. Z pozdrowieniami dla wszystkich jękliwych nudziarzy, dla których nigdy nic się nie dzieje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz