Dzisiejszy krótki wpis zadedykuję wszelkim malkontentom,
którzy uparcie twierdzą, że w Katowicach i na Śląsku nic się nie dzieje, nie ma
gdzie iść i co z sobą zrobić w czasie wolnym. Otóż, w sobotę 8-go czerwca
odbyła się czwarta edycja święta Szlaku Zabytków Techniki Województwa
Śląskiego, czyli Industriada. Jak co roku zwiedzać można było za darmo
kilkadziesiąt obiektów przemysłowych od Żywca aż po Częstochowę. Nie będę się
tu rozpisywać co fajnego mamy w naszej aglomeracji i województwie, bo jest to
wiedza ogólnie dostępna w Internecie i każdy może ją zgłębić, np. na oficjalnej
stronie Industriady:http://www.industriada.pl/ Natomiast aspekt, na którym chciałbym się skupić na blogu to
transport i logistyka podczas Industriady.
Wiadomo, że śląskie zabytki, nawet te umiejscowione na
terenie jednego miasta, dzieli często spory dystans. Podróżowanie pomiędzy tymi
obiektami komunikacją miejską w sobotę, kiedy to zwyczajowo KZK GOP leży do
góry brzuchem, byłoby wyzwaniem ponad siły największych fanów industrialnych
klimatów. Dlatego też z wielkim zadowoleniem przyjąłem wiadomość o bezpłatnych
autobusach kursujących pomiędzy wybranymi atrakcjami. Autobusy kursowały w
pętlach na dwóch różnych trasach, na każdej w obu kierunkach. Widać to na mapce: http://www.industriada.pl/transport Oczywiście każda pętla miała własny rozkład jazdy, więc
zaplanowanie trasy zwiedzania było bardzo proste.
W teorii. Niestety w praktyce nie wyszło to już tak fajnie
jak powinno. Z myślą, że ktoś kiedyś wyciągnie z tego wnioski, napiszę co mi
się nie podobało. Po pierwsze pojazdy. Podobno z powodu dużej frekwencji w zeszłym
roku, tym razem autobusy były większe. Baaa, były ogromne. Z tego co się
dowiedzieliśmy, to były to piętrusy, największe z dopuszczonych do ruchu. Efekt
był taki, że ledwo mogły poruszać się po mieście, a z powodu swej wysokości
musiały omijać większość wiaduktów. Dla przykładu, trasę spod Sejmu Śląskiego
do Nowego Muzeum Śląskiego, czyli około 2 km, autobus musiał przebyć pętlą
przez Mikołowską, Sokolską, Misjonarzy Oblatów, Katowicką oraz zrobić kółko
wokół kościoła w Bogucicach, aby w ogóle się zmieścić we wjazd. Z tego powodu
autokar miał na dzień dobry 20 minut spóźnienia. Google liczą mi, że zrobiliśmy
w tym czasie jakieś 5,2km. Oczywiście ten ponadgabarytowy pojazd nie był też w
stanie podjeżdżać pod wyznaczone przystanki i zatrzymywał się po prostu przy
drodze. Dodajmy, że jechało w nim wtedy około 10 osób. Nasz kolejny środek
transportu okazał się zupełnym przeciwieństwem powyższego. Był to zwykły busik,
Mercedes Sprinter z 9 lub 12-ma miejscami siedzącymi plus miejsce dla
niepełnosprawnych. Oczywiście tak mały pojazd kierowca mógł bez problemu
wprowadzić we wszelkie zakątki industrialnego świata. Co z tego skoro nie mógł
nikogo ze sobą zabrać, bo pasażerowie albo jechali dalej, albo wysiadały tylko
dwie osoby. Nie muszę mówić o bulwersacji podróżnych oczekujących na
przystanku, gdy dowiedzieli się, że muszą czekać na następny transport, czasem
prawie dwie godziny. Za to Pan
przewodnik w Sprinterze był ponadprzeciętny. Nie dość, że był dobrze
przygotowany i podczas trasy przejazdu opowiadał różne anegdoty i historie
mijanych miejsc, to jeszcze można z nim było ciekawie podyskutować. Pozdrawiam.
Na przykładzie tych dwóch środków transportu widać, że ani
jedna ani druga skrajność nie jest dobra, a organizator powinien lepiej
przemyśleć tabor, którego chciałby użyć. Zastanawiam się dlaczego nie
skorzystano z oferty któregoś ze śląskich lub zagłębiowskich pekaemów. W soboty
jest do wykonania znacznie mniejsza praca przewozowa, więc chociażby PKM
Katowice był w stanie podołać temu wyzwaniu bez problemów. Do tego dysponowałby
w miarę optymalnym taborem, na tyle kompaktowym, by nie musieć omijać
niskich wiaduktów i ciasnych zakrętów, oraz na tyle dużym by zabrać wszystkich
chętnych. Do tego doszłaby możliwość obsłużenia osób niepełnosprawnych przez
niemal każdy z pojazdów.
W kontekście powyższego, wybór firmy obsługującej imprezę,
wydaje się troszkę dziwny. Chciałbym głęboko wierzyć, że został on podyktowany
jakimiś racjonalnymi i zgodnymi z prawem przesłankami.
Oprócz wpadek taborowych, bardzo nie podobało mi się
ułożenie rozkładu jazdy. Owszem były dwie trasy, dokładnie zaplanowane,
oznaczone przystanki, rozpisane rozkłady jazdy. Co z tego skoro godziny
odjazdów nie pozwalały zapoznać się z większością atrakcji. Po przybyciu na
miejsce okazywało się, że następny autobus mamy za 15 min, więc albo trzeba
było szybko zajrzeć i wracać na przystanek, albo odpuścić i czekać na kolejny
autobus, który jechał dopiero za dwie godziny. Oczywiście mógł to być „słynny”
Mercedes Sprinter bez wolnych miejsc, co oznaczałoby czekanie na kolejny środek
transportu. Z powodu takiego właśnie rozkładu jazdy, zamiast zwiedzić zaplanowane
pięć atrakcji, poprzestałem zaledwie na dwóch.
Tak, zdecydowanie zagęszczenie kursów nie było odpowiednie.
Uważam, że idealne byłoby wprowadzenie odjazdów w takcie 30-minutowym
(oczywiście normalnej wielkości autobusami). Wtedy w 30 minut po przyjeździe
można zorientować się jaki jest charakter tutejszych atrakcji i zadecydować czy
jedziemy dalej już, czy kontynuujemy zwiedzanie np. przez godzinę czy półtorej.
Industriada to impreza stosunkowo młoda, ciągle się rozwija,
a organizatorzy uczą się na swoich błędach. Mam nadzieję, że w przyszłym roku
te drobne niedociągnięcia zostaną poprawione i będzie można w sposób niezmącony
cieszyć się naszymi poprzemysłowymi perełkami. A w sytuacji gdy mamy pod „ręką”
taką imprezę i to jeszcze z darmowym transportem we wszystkich możliwych
kierunkach, grzechem jest nie skorzystać. Z pozdrowieniami dla wszystkich
jękliwych nudziarzy, dla których nigdy nic się nie dzieje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz